Szukaj

Oszukiwana żywność i ulepszane kosmetyki - czy wiesz czego używasz?

Podziel się
Komentarze0

Jeśli z przerażeniem patrzycie na skład wysoko przetworzonych produktów i kosmetyków, wiedzcie, że nasi przodkowie mogli po byle przekąsce zejść z tego świata. Czy jednak dzisiaj nie mamy do czynienia z tym samym? Czy konsument jest świadom tego co spożywa oraz stosuje do poprawy swojej urody?


On sprzedaje nam piaski Arabii
Zamiast cukru za gotówkę;
On zamiata sklep i sprzedaje kurz
Jako najczystszą sól w mieście,
On wpycha puszki z zatrutym mięsem
Poddanym Króla,
A kiedy umierają ich tysiące
No cóż, on tylko się śmieje.

To nie jest przyśpiewka dzisiejszego producenta żywności, a pieśń przeciwko kupcom kolonialnym z 1914 roku, na których narzekało już w XVII wieku Londyńskie Stowarzyszenie Kupców, które nie dość, że musiało się zmierzyć z zalewem tanich produktów, to jeszcze gorszej jakości i niebezpiecznymi dla zdrowia.

Fałszowanie żywności na masową skalę jest obecne w produkcji od zawsze. Niemal każdy dodawał coś do ciasta, pieczywa, kosmetyków czy napojów, aby produkt wyglądał ładnie lub ciekawie pachniał. Dla przykładu: importowana herbata z Chin mogła zawierać nie tylko suche liście, ale również apetyczną posypkę w postaci barwnika - steatytu i błękitu pruskiego. Przedsiębiorcy handlarze korzystali z prostej metody odnawiania już raz zaparzanych fusów, aby sprzedać je ponownie, jako świeży produkt. Oszukiwanie produktów, a`la sok malinowy bez malin? Na początku XX wieku wykryto, że był sprzedawany cydr rzekomo wytwarzany z koncentratu jabłkowego, a w rzeczywistości składał się z cukru, aromatu owocowego, barwnika anilinowego, i ani kropli soku owocowego. Jak widać, z biegiem lat pewne problemy nie zostały rozwiązane.

Słodki problem

Jedzenie powinno kusić zmysły. Nie bez powodu masowo barwiono więc słodycze, aby miały atrakcyjne kolory. Do cukierków i lizaków dodawano chromian ołowiu, błękit pruski czy związki miedzi i arsenu. 1858 roku William Hardaker, właściciel straganu w Bradford, mocno podtruł 200 osób, a 20 przypadkowo zabił, oferowanymi przez siebie słodyczami. Trucicielami okazały się niewinne z wyglądu miętowe pastylki, które powinny zawierać olejek miętowy, cukier i gumę. W ówczesnych czasach cukiernicy lubili jednak przyoszczędzić na cukrze, gdyż był bardzo drogi, stosując zamiast niego nieszkodliwy gips lub sproszkowany wapień. W tym przypadku za pomyłką stał aptekarz, który zamiast wypełniacza, sprzedał omyłkowo arszenik. Smacznego.

Problem z cenami cukru spędzał sen z powiek również piwowarom. Nawet piwosz nie mógł spokojnie umoczyć wąsów w piance. W procesie „oszczędnej” produkcji glukozy, a z kolei do przetworzenia sacharozy, używano kwasu siarkowego, który z reguły otrzymywano z pirytu - a z niego pochodził arsen. Pod koniec 1900 roku w Manchesterze miejscowe piwo z arsenem zatruło około sześciu tysięcy osób, a siedemdziesiąt zabiło.

Jeszcze wcześniej, bo w XIX wieku, pewien piwowar z Cantenbury handlował piwem wyrabianym ze śrutu słodowego, wywaru gorzelnianego, kwasji, opium, aframonu, kwasu siarkowego i innych, trujących substancji. Piwowar, jako że był jednocześnie wyższym urzędnikiem, wywinął się ostatecznie spod wysokiej kary. Dziekan kapituły katedry Cantenbury, przyjaciel piwowara uznał, że sprawę dotknęła jedynie piwoszów mocnego trunku, co było okolicznością łagodzącą, a jednocześnie przestrogą dla innych, rządnych wysokoprocentowych napojów.
W grudniu 1859 roku sześć osób w Clifton zatruły się arszenikiem, który znalazł się w słodkich, korzennych bułeczkach. Okazało się, że cukiernik został omyłkowo wprowadzony w błąd przez aptekarza. Cukiernik chciał nabyć chromian ołowiu, aby bułeczki miały pyszny, żółty kolor, a tymczasem dostał arszenik. W aptece można było nabyć zarówno produkty lecznicze, jak i potencjalnie trujące, tyle że oba rodzaje były umieszczone na tej samej półce, bez dodatkowych oznaczeń - o pomyłkę nie było zatem trudno.

Zabójcze piękno

Pogoń za wieczną młodością prowadzi czasem na manowce. Arszenik wykazuje właściwości lecznicze, o ile wiadomo jak go stosować. Sami zresztą codziennie spożywamy go z żywnością, ale jest go tak mało, że bezpiecznie wydalamy go z moczem.


Na początku XIX wieku, kiedy w aptekach pojawił się silny roztwór arszeniku, o silniejszym działaniu niż chinina, Brytyjki zaczęły go pić dla poprawienia cery i przedłużenia młodości. Arszenik szybko wkroczył na kobiece salony. Moczono lep na muchy nasączone arszenikiem, aby odzyskać z niego truciznę i przemywać nią twarz. Arszenik pojawiał się w składzie płynów i kremów rozjaśniających. Nawet po śmierci trucizna służyła pięknu. Balsamowane nią zwłoki nadawały skórze jasny ocień, a ciało stawało się bardziej „żywe”, czyli na tyle giętkie, by ułożyć je w naturalnej pozycji.

Karierę robiła również biel ołowiana, którym wybielano sobie twarzą, oraz tal, jako depilator, równolegle używano jako trutka na szczury. W medycynie po pierwszej wojnie światowej tal był stosowany w leczeniu liszaja obrączkowego skóry głosy. Efekt uboczny terapii – pacjenci, razem z liszajem, tracili również włosy. Tę właściwość próbował wykorzystać producent depilatora Koremlu Cream, który owszem, trwale usuwał owłosienie, ale dodatkowo powodował trwały uszczerbek na zdrowiu. Firma promowała swój preparat jako całkowicie bezpieczny, a nawet wspomagający pielęgnację skóry. Osławiony przypadek depilatora był szeroko opisywany w medycznych publikacjach. Jedną z ofiar kosmetyku była 28-letnia pielęgniarka, która trafiła do szpitala w 1938 roku z zaburzeniami widzenia. Jak się okazało, kobieta przez 14 miesięcy aplikowała na twarz Koremlu i mimo iż po prawie roku stosowania kosmetyku zaczęła mieć poważne problemy ze wzrokiem, trudności z czytaniem, chodzeniem, traciła włosy na głowie, nadal smarowała się depilatorem.  Szczęśliwie zmiany chorobowe okazały się częściowo odwracalne, ale nie wszyscy byli szczęściarzami. Producent depilatora ostatecznie zbankrutował z powodu konieczności wypłaty odszkodowań od schorowanych klientów.

W latach 30-tych w Stanach Zjednoczonych śmiertelne żniwo zebrał tusz do rzęs Lash-Lure, który zawierał w sobie anilinę w stężeniu 30-krotnie przekraczającym dopuszczalną, bezpieczną ilość. Tusz zabił jedną osobę (przypadek „Pani Brown”, która w wyniku zakażenia zmarła na posocznicę), szesnaście oślepił, a niezliczoną liczbę nabawił  owrzodzeń górnych powiek, łącznie z pewną miss piękności. Ci, którzy chcieli wybielić sobie zęby Bleachodent, zapewne byli boleśnie zaskoczeni spalonymi dziąsłami oraz językiem – preparat zawierał wysoką zawartość kwasu siarkowego i solnego.

Rozwiązanie problemu z kosmetykami był o tyle trudny, że jeszcze w XIX dotyczył najczęściej kobiet lekkich obyczajów, o których bezpieczeństwo nikt się nie troszczył. Biznes kolorowych smarowideł i wybielaczy kwitł wtedy na społecznym marginesie, zatem przypadki zatruć nie były szeroko komentowane. Nieoficjalnie było wiadomo, że i kobiety z wyższych sfer stosowały kosmetyki w dyskretny sposób, chcąc dorównać funkcjonującemu kanonowi piękna, w którym kobieca twarz była biała, nieskalana słońcem, bez przebarwień oraz wyprysków, co trudno było uzyskać myjąc twarz wyłącznie wodą.  Dopiero na początku XX wieku, wraz z rozwojem przemysłu, emancypacją kobiet i dostrzeżeniem faktu, że kobiety i ich kosmetyki napędzają przedsiębiorczość, a produkty bez medycznej kontroli stwarzają realne niebezpieczeństwo, zaczęto zwracać uwagę na skład produktów, pomimo sprzeciwu firm farmaceutycznych, które nie chciały łączyć „medycyny piękna” z produktami leczniczymi.


Kobiety XX wieku, w przeciwieństwie do ich prababek, mają zatem dużo szczęścia, żyjąc w czasach w których kosmetyki są traktowane równie poważnie, co leki.

Współczesne igranie z ogniem

Trudno wyeliminować trujące substancje z naszego otoczenia czy żywności. Obecności większości substancji nie jesteśmy świadomi, ale prawda jest taka, że niemo przyzwalamy na ich obecność.

Przez progi naszych gospodarstw domowych przenosimy litry trucizn pod postacią środków czystości. W XIX wieku sytuacja była jasna. Do wyrobu mydła używano sody kaustycznej, lep na muchy zawierał arszenik, podobnie jak trutki na szczury i mrówki; dodatkowo stosowano siarczany miedzi i żelaza do czyszczenia i szorowania. Później był pewien problem z ołowiem, który znajdował się w farbach, rurach, oraz z arsenem w tapetach (jedną z teorii na temat śmierci Napoleona było zatrucie klejem do tapet zawierającym arsen). A teraz? Mamy wybielacze do ubrań, detergenty do zmywania naczyń, środki owadobójcze, rozpuszczalniki, preparaty dezynfekujące,  toksyczne farby, panele podłogowe o wątpliwym składzie, wykładziny czy wyroby tytoniowe.

Paradoksalnym przykładem jest poduszka powietrzna w samochodzie, która służy do ratowania życia. Standardowa poduszka zawiera azydek sodu, około dwieście pięćdziesiąt gramów substancji podobnej do soli, bardzo toksycznej. Poduszka wypełnia się w momencie ogrzania substancji, która rozkłada się na metaliczny sód i gazowy sód, co nie jest niebezpieczne dla zdrowia i środowiska. Problemem są jednak niekontrolowane wycieki oraz utylizacja samochodu, którego poduszki powietrzne zawierają azydek sodu. Przy zetknięciu z ziemią azydek sodu w bardzo niskim stężeniu może wysterylizować glebę. Jedna poduszka powietrzna i jej niekontrolowany wyciek może zatruć kilka tysięcy osób. W 1996 roku w Stanach Zjednoczonych przewróciła się ciężarówka wioząca pięćdziesiąt dwustulitrowych bębnów z azydkiem sodu i stanęła w płomieniach, co doprowadziło do powstania toksycznego oparu, który zmusił do ewakuacji dwóch tysięcy ludzi z okolicznego miasteczka.

Obecnie coraz więcej marek samochodów rezygnuje ze stosowania azydku sodu w poduszkach powietrznych na rzecz mniej szkodliwych związków. Trudno jednak o uzyskanie konkretnych informacji na ten temat od koncernów samochodowych, które zasłaniają się tajemnicą handlową. Azydek sodu był powszechnie stosowany w poduszkach jeszcze w połowie lat 90-tych XX wieku, zatem kupując starszy rocznik samochodu z dużym prawdopodobieństwem trafimy na poduszkę powietrzną z kłopotliwą zawartością.

Organizacja Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w Polsce w 2012 roku naturalnie zwraca naszą uwagę na dobre wzorce organizacji podobnej rangi imprez na świecie. Ciekawym przypadkiem są Igrzyska Olimpijskie 2000 w Sydney, które miały nie lada problem z wysypiskiem toksycznych opadów, na hałdach których miało powstać miasteczko olimpijskie. Były dwie możliwości: albo przewieźć skażoną ziemię w inne miejsce i dalej borykać się z problemem, albo coś z nią zrobić na miejscu. Postanowiono czasowo zneutralizować odpady, przykrywając każdą hałdę plastikiem, aby woda nie docierała do szkodliwych warstw, oraz montując system rur, które zbierają i odprowadzają na hałdy to, co udało się jednak wodzie wypłukać. Na tak zneutralizowanych hałdach odbyły się igrzyska. Pozostaje mieć nadzieję, że przyszłość przyniesie rozwiązanie, które raz na zawsze zneutralizują toksyczne opady, zanim zastosowane zabezpieczenia przestaną być skuteczne. Co do oszukiwania żywności, to trudno powiedzieć czy dożyjemy dnia, kiedy bez żadnych podejrzeń wgryziemy się w pieczywo lub słodkie ciasto.

Autor: Karolina Wnęk

„Organic” 3(6)2011,

www.organicmagazine.pl

Warto przeczytać:

Fasolka z Kalabaru, o truciznach i trucicielach prawie wszystko, Peter Macinnis, Wydawnictwo Książkowe Twój Styl, 2005.  
Dying to be beautiful: the fight for safe cosmetics, Gwen Kay, 2005.

fot. Waldemar Wasilewski

Komentarze do: Oszukiwana żywność i ulepszane kosmetyki - czy wiesz czego używasz?

Ta treść nie została jeszcze skomentowana.

Dodaj pierwszy komentarz